To niepierwsza nasza wizyta w Adrśpach. Podczas ostatniej podróży byliśmy tu z większą grupą, i zatrzymaliśmy się tuż przed małym drewnianym mostem prowadzącym do doliny między Adrśpaskim a Teplickim skalnym miastem. Byłam bardzo ciekawa, co jest tam dalej, ale niestety musieliśmy zawrócić. W ten weekend postanowiłam zatem zaspokoić swoją ciekawość.
Do Adrspach dojechaliśmy pociągiem. Bilety do samego skalnego miasta kupiłam online – tak jest dużo wygodniej, no i miałam pewność że miejsce nie zostanie wykupione. Miałam w planie zrobić małe kółko, dotrzeć do Teplic i wrócić. Około 3 godzin trasy.
Pogoda miała być bezdeszczowa, ale chłodna, dlatego ubrałam się na cebulkę. Jak się okazało, niepotrzebnie, bo w Adrspach było bardzo słonecznie i przez to większość czasu niosłam te ciepłe ubrania w wypchanym do granic możliwości plecaku.
Powitało nas błyszczące, błękitne jeziorko, z którego Ores natychmiast zaczerpnął wody. Całkiem niedaleko brzegu pływała też kacza mama ze stadkiem swoich dzieci. Naprawdę sielski widok, jak i zapowiedź relaksującej wędrówki. Zrobiliśmy wspólnie kółko wokół tej sadzawki, bo chciałam zobaczyć je jeszcze raz z każdego punktu. W jednym tylko momencie zaskoczyły nas strome schodki wykonane z aluminiowej kraty. Bałam się o łapki Oresa, ale dzielnie dał sobie radę. Następnym razem muszę pamiętać o zabraniu butów dla niego.
Potem ruszyliśmy już szlakiem na przełaj Skalnego Miasta. Wszędzie tu już byłam, więc nie zatrzymywałam się przy poszczególnych skałach za bardzo. Zwróciłam jednak uwagę na wszechobecne napisy niemieckich turystów – z czasów, gdy na tych terenach mówiło się w tym języku – i myślałam o tym jak przetrwały próbę czasu.
Po wyjściu z labiryntu skał warto zostać chwilę dłużej. Są tu kawiarenki i miejsca, gdzie można rozłożyć koc, odpocząć. Pies zmęczony, ale szczęśliwy, wtuli się w ciebie, a ty spojrzysz na te skały raz jeszcze, z wdzięcznością. Bo takie wspólne chwile – niepowtarzalne, prawdziwe – zostają na zawsze.


